Już jest dużo lepiej. Wyspałam się. Nie pada. Z rana zachmurzenie, ale potem wychodzi słońce i tak już pięknie aż do wieczornego deszczu.
Kupiliśmy całodniowy bilet na waterbusy i rozbijaliśmy się po całej Wenecji:) Końcowy rejs był masakrycznie zimny; chyba przeszło 30min siedzenia na wietrze (jakoś szkoda było mi wchodzić do środka statku/łódki – cokolwiek to było).
Tak oto dzielnie dbałam o pamiątkowe zdjęcia :-)
Ale zachód słońca zobaczyliśmy:)
Skusiliśmy się też na przejażdżkę gondolą. Bylo super, ale zdecydowanie za krótko. Trochę stresująco w momentach kiedy jest obawa, że nie zmieścimy się pod mostem i pan gondo-olek nagle mówi ci, żeby się przesiąść na drugą stronę (na tą stronę, która jest bardziej zanurzona w wodzie). Ale udało się, nie wpadłam do wody, mimo swojej zachwianej równowagi :-)
To kilka zdjęć dla rozrywki…
Pod tymi czerwonymi parasolko-namiotami siedzieliśmy sobie wcinając obiad lub kolacje i popijając winko i dokarmiając oswojone wróble :-)
Masek było pełno, a niektóre takie cudne, ręcznie robione. Za nie-cudną cenę:)
W ramach odwiecznego odchudzania, pozwoliłam sobie na malutką kosteczkę czekolady…mmmm…pychota
A na koniec nasz super hiper romantyczny widok z pokoju, za który podobno było trzeba dopłacić. Bez komentarza:)
cdn…