Ostatnio jak robiłam drobne przeróbki na blogu przejrzałam kilka starych postów i tak jakoś wzięło mnie na wspomnienia. Nie raz traciłam wiarę w tego bloga, ale teraz stwierdzam że fajnie mieć takie miejsce, gdzie można sobie przypomnieć te wszystkie zakątki, w których się było.
I tak przeglądając wycieczkę do USA, przypomniałam sobie o zaległym wpisie z San Francisco. Wieki temu to było, ale to był jeden z fajniejszych dni tam spędzonych.
Chcieliśmy się przejść przez most Golden Gate, ale że to było kawałek od naszego hotelu, postanowiliśmy wypożyczyć rowery. Pogoda była ładna, więc szkoda było tłuc się autobusem. I dobrze, bo widoki były piękne, a trasa prowadziła głównie nabrzeżem. Łącznie wyszło jakieś 25km, czyli nie tak dużo. Jednak wiatr i nie własne rowery dały nam trochę w kość.
Mimo wszystko, odwiedzającym San Francisco polecam taki wypad.
To nasza trasa rowerowa. Początek to punkt wypożyczania rowerów. Nasz hotel był bardziej w centrum miasta, jakieś 20 minut piechotą od nabrzeża.
Tak, to ja na początku trasy (jeszcze w wersji chudszej i bardziej mobilnej:)).
Było z górki i pod górkę. Tutaj rower nie dawał rady, musiałam zejść i mu pomóc:)
Widok na Alcatraz
Trochę płaskiego terenu – czas na przerwę i sesję fotograficzną. Wydawało się, że most już niedaleko.
Kolejny wjazd pod górkę a stamtąd widok na miasto. Tymi uliczkami śmigaliśmy. A wszystko wydawało się, że jest tak blisko.
A to moje ulubione zdjęcie. Jedno z lepszych miejsc na ciekawe ujęcie całego mostu.
Kolejna przerwa na sesję.
Tadaaam… I udało się dobić do celu. Teraz tylko przejazd przez most, kilka fotek i powrót do hotelu.
I tu też ja:) Niestety nie było sposobu uchwycić mostu w całej jego wysokiej okazałości. Z bliska to on strasznie gigantyczny jest.
Widok na San Francisco z mostu.
I już prawie prawie dobijamy na drugi koniec mostu.
Ujęcie z drugiej strony. Po drugiej stronie nic ciekawego nie było. Niezabudowany teren z parkingiem, czyli kolejne miejsce na zrobienie zdjęć z innej perspektywy.
Potem to już fruuu z górki do centrum miasta.
W ostatni dzień pobytu w San Francisco pojechaliśmy tam jeszcze raz, ale tym razem “zwiedzającym” autobusem. I nie ma co porównywać. Wycieczka rowerowa była znacznie ciekawsza.
Wow robi wrażenie naprawdę. O mały włos też byśmy z mężem nie wylądowali w San Francisco.. może następnym razem. Pozdrawiam i dzięki za wizytę u mnie
Miasto jak miasto, ale coś w sobie ma. Sama nie myślałam, że tak miło będę je wspominać.
Gratuluję wysiłku! Ale pozwolę się nie zgodzić z komentarzem co do samego miasta – San Francisco nie jest jednak “miastem jakich wiele” :)
A co samego mostu, gdyby kogoś zainteresował temat jego fotografowania i znalezienia idealnego na to miejsca, to polecam mój tekst o tym: http://www.masaperlowa.pl/golden-gate-bridge-skad-najlepiej-widac-najslynniejszy-most-san-francisco/