Kolejny weekend (przedłużony bo poniedziałek był wolny) bez lodówki.
Zadzwonili do nas kolejny raz umówić się na naprawę. Wtorek nie mogliśmy, to środa. I mamy wtorek rano i dzwonią, że już gościu stoi na dole i nikt mu nie otwiera. No kuźwa… miała być środa!!!
Przyszedł drugi raz w środę, rozebrał lodówkę, strasznie nabałaganił, lutował czy spawał coś, wypuszczał jakieś gazy (z lodówki :-) ), włączył alarm przeciwpożarowy i strasznie nasmrodził.
Na szczęście mnie tam nie było i przyszłam na samą końcówkę, czyli na sprzątanie. Ale lodówka działa i teraz ciągle do niej zaglądam :-) Nieważne że jeszcze prawie pusta, ale jest :-)
Wow! Gratuluje. Napewno jestes teraz bardzo happy. Ja bym byla, nie cierpie jak cos sie psuje, podziwiam Cie, ze az tyle wytrzymaliscie.